Doły Jasielsko-Sanockie, część wschodnia
d a n e w y j a z d u
155.30 km
28.00 km teren
08:37 h
Pr. śr.:18.02 km/h
Pr. max:61.08 km/h
Podjazdy:1040 m
Rower:Marin
Dojazd: Samochód; Tarnów 7:00 - Frysztak - Krosno 8:10
Trasa: Krosno - Jabłonica Polska - Malinówka - Zmiennica - Brzozów - Humniska - os. Graby - Niebocko - Grabówka - Falejówka - Raczkowa - Dębna - Trepcza - Sanok - Płowce - grzbiet Stróżowskie Łazy (525 m) - Zagórz - Poraż - Morochów - Mokre - Wysoczany - Płonna - Karlików - Bukowsko - Nagórzany - Nowotaniec - Wola Sękowa - Odrzechowa - Mymoń - Besko - Zmysłówka - Wróblik Szl. - Widacz - Targowiska - Krosno
Dojazd: Samochód; Krosno - Frysztak - Tarnów
Pogoda: Rano podnoszące się mgły, później obłoki i niebo bez chmur; temp. 18-27°C; lekki wiatr S lub bez wiatru; średnia widoczność
Wycieczka we wschodnią część Dołów Jasielsko-Sanockich i obrzeża Pogórza Dynowskiego. Właściwie to druga część wycieczki sprzed kilku lat, która prowadziła po wschodniej części Dołów. Założeniem była jazda "od wsi do wsi", odwiedzenie dwóch pasm otaczających Niebieszczany, bez przekraczania Sanu.
Rano było dość chłodno i mglisto, po wczorajszym froncie z burzami. Wyjechałem nawet w długich spodniach, później mogłem się już przebrać w krótkie.
Pierwszy odcinek to wyjazd z Krosna. Trochę kluczyłem po pustym rano mieście. Bocznymi drogami przez wschodnie osiedla wyjeżdżam za miasto. Tutaj robię pierwszy postój koło zabytkowej kapliczki na siodle i skrzyżowaniu dróg w polach.
Mija mnie inny rowerzysta, witamy się z daleka. Ruszam polną drogą na E, do wsi Jabłonica Polska. Po przecięciu czerwonej szosy 19 do Rzeszowa wjeżdżam do centrum wsi i rozpoznaję miejsca, które mijałem na wiosennej, pieszej wycieczce jakiś czas temu. Wtedy obszedłem pętlę po grzbietach otaczających Malinówkę i Zmiennicę. Dzisiaj przejadę środkiem przez te wsie. Teren jest pagórkowaty, za Malinówką jest lekka przełęcz. Zjeżdżam do Zmiennicy, mijam zabytkowy spichlerz i zakręcam na podjazd przez pasmo oddzielające mnie od Brzozowa. Tutaj czuję, że tylne koło bije. Zatrzymuję się i oglądam oponę. Z boku jest rozcięta na około 1,5 cm, zrobiła się bulwa i widać dętkę. Niedobrze, to dopiero początek wycieczki. Wahałem się, czy nie wracać. Gdybym został bez roweru trudno byłoby dostać się do samochodu. Niezdecydowany postanowiłem jechać jeszcze kawałek i obserwować, czy dziura się nie powiększa. Po kilkudziesięciu metrach bicie niespodziewanie ustało. Coś musiało się przykleić do opony. Z jednej strony ulga, ale jednak trzeba uważać na tę oponę. Plus jest taki, że w ten sposób w ogóle dowiedziałem się o uszkodzeniu.
Podjazd prowadził przez las, po pustej drodze, z dwoma prawie płaskimi odcinkami. Zjazd do Brzozowa długi i ładny, z dobrą nawierzchnią. Przejechałem przez spokojne miasto. Na skwerze sprawdziłem znów oponę i mapę. Ruszyłem do sąsiedniej wsi Humniska. Odnalazłem i oglądnąłem z zewnątrz zabytkowy kościół pw. św. Stanisława Biskupa z XV w. Na równoległym do wsi grzbiecie jest kopalnia ropy naftowej. Wyjechałem na niego drogą naprzeciw kościoła, prowadzącą przez dolinkę z kilkoma domami. Na górze źle pojechałem prosto i trochę kluczyłem zanim znalazłem grzbietową drogę. Instalacje są rozciągnięte wzdłuż pasma, część ukryta w lesie. Widać różne budynki, magazyny, maszyny, szyby. Tutaj zbiornik na ropę, dość duży:
Grzbiet jest przecięty potokiem płynącym ze wsi Niebocko. Zjeżdżam w to miejsce, ale rezygnuję z dalszej jazdy grzbietem. Trzeba by znów podjechać. Jadę przez wsie i pola w górę tego potoku przez Niebocko i Grabówkę. Na krótkim podjeździe wyprzedzam ludzi idących do kościoła. Na szczycie pagórka jest nowy kościół, ale po drugiej stronie drogi widać ślady po starym, zabytkowym, który się spalił w 2007 r.
Jadę dalej i niedaleko zauważam przez drodze opuszczony budynek cerkwi św. Mikołaja. Nie wiedziałem o jej istnieniu. Oczywiście zatrzymałem się i oglądnąłem. To pierwsza cerkiew na trasie. Wjeżdżam na tereny przejściowe między dwoma religiami.
Wyjeżdżam na przełęcz nad wsią i zjeżdżam ładną drogą wśród pól do Falejówki. Widać kolejny grzbiet, który muszę przekroczyć, żeby dostać się do doliny Sanu.
Zjazd do Falejówki i kapliczka przy tej drodze:
W Raczkowej odbijam na boczną drogę i dość stromo, szutrówką podjeżdżam na falistą przełęcz. Mijam krzyż i szukam zjazdu do doliny Dębnej.
Jadę po śladach ciągników w dół. Droga jest trochę zarośnięta i błotnista. Ślady rozchodzą się po polankach i do małych poręb. Trzeba się przebijać bez drogi. Jary mają strome skarpy, ale po kilkuset metrach po śladach jakiejś dawnej drogi dołączam do uczęszczanej. Droga schodzi do dna jaru i przez następny odcinek jadę całkiem wygodnie szerokim korytem potoku. Trochę dalej zaczynają się łąki i dochodzą z różnych stron używane przez leśników drogi. Szeroką, rozjeżdżona przez maszyny drogą jadę w dół pustej doliny z łąkami. Nawierzchnia raz jest błotnista, raz zaschnięta na skorupę. Od pierwszych domów jest już lepsza droga i wąskim asfaltem zjeżdżam do głównej szosu wzdłuż Sanu.
Ten odcinek jest zupełną odmianą. Kręta, pusta, szeroka dolina wzdłuż rzeki. Dobry asfalt i prawie zerowy ruch. W prześwitach między zaroślami widzę szeroki San. Kolor wody jest lekko zielony. Od czasu do czasu bezgłośnie płyną rzeką pontony i kajaki. Zatrzymuję się pod krzyżem, żeby coś wypić, sprawdzić mapę i przebrać spodnie na krótkie. Robi się gorąco.
San robi zakole wokół znajdującego się na drugim brzegu Międzybrodzia. Przełom kończy się dla mnie niewielkim podjazdem do wsi Trepcza. Zatrzymuję się przy dawnej murowanej cerkwi Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny z 1807 r., obecnie jest to nieużywany kościół.
Szybko zjeżdżam do Sanoka. Tam trafiam nad Sanem na objazdy związane z jakąś imprezą, chyba w skansenie. Przejeżdżam przez miasto, robię małe zakupy i uciekam znów w boczne, mało uczęszczane miejsca. Jadę na pasmo wzgórz na SW od Sanoka. Boczną drogą przez pola jadę do Płowców i tutaj odnajduję polną drogę na grzbiet. Droga ma dobre do jazdy nachylenie i twardą nawierzchnię. Powoli nabieram wysokości. Mijam dwóch ludzi na motokrosach. Coś majstrują przy jednym motorze. Jadę dalej i zatrzymuję się przy granicy lasu.
Jest gorąco. Chwile odpoczywam i ruszam do lasu. Nadal jest podjazd, ale zaczynają się schody. Jest dużo śliskiego błota. Prawie nie da się jechać. Trudno utrzymać równowagę. Trochę jadę, trochę pcham. Na grzbiecie nadal jest błoto. Wymieszane z trawą, igliwiem i liśćmi oblepia koła, hamulce i widełki. Nie można prawie pchać, do tego buty też się ślizgają. Widzę, że ten odcinek zajmie dużo czasu, ale postanawiam trzymać się grzbietu. Chwilami pojawiają się po prawej stronie, od wsi Niebieszczany pola. Wtedy jest na drodze trochę trawy i można jechać. Na największej polanie mijam stojący samochód terenowy i kłada.
Walka z błotem trwa długo, ale drogi ubywa. Wydostaję się na odkryty teren z łąkami. Piękne miejsce widokowe, w dodatku nie ma tu błota. Robię postój na obiad i zasłużone piwo. Na mapie jest w tym miejscu oznaczona wysokość 525 m.
Rower na tym etapie wyglądał tak:
Za to widoki na Góry Sanocko-Turczańskie wynagradzają trud przeprawy. Widać nawet chyba wśród lasów jasny punkt ruin klasztoru z Zagórzu.
Zjeżdżam przez łąki. Nie ma tutaj błota, ale gdy tylko zaczyna się zacieniony teren droga robi się wilgotna. Niżej w lesie jest jeszcze trochę błota, ale to krótkie odcinki w dodatku na zjeździe. Mijam kolejnych dwóch motocyklistów a trochę niżej znów terenówkę z kładem (tych samych?). Zjazd jest przyjemny, przy okazji pozbywam się z roweru części błota. Docieram do pierwszych osiedli Zagórza i jest asfalt. Po chwili dołączam do jadącego wolno sznura samochodów na głównej szosie w Bieszczady. Trochę mój rower nie pasuje do czystych, błyszczących w słońcu samochodów. To tylko kilkaset metrów i znów odbijam w boczną drogę wzdłuż Osławy.
Szybko mijam Zagórz. Droga wzdłuż Osławy nie idzie jednak cały czas wzdłuż rzeki. Linia kolejowa musi, więc idzie. A ja, za szosą, odbijam w boczną dolinę do Poraża. Mijam tę ładną i zadbaną miejscowość. W centrum trwa jakiś jarmark czy festyn. Stopniowo podjeżdżam na przełęcz, gdzie jest rozwidlenie do Niebieszczan. Ja wracam do doliny Osławy zjazdem przez Morochów. Wypatruję cerkwi, ale nie widać jej z drogi. Widzę jakieś oznaczenie, chyba krzyż i hamuję. Do cerkwi jest ostry, ale krótki podjazd.
Cerkiew Spotkania Pańskiego w Morochowie:
Znów jadę doliną Osławy. Dobry asfalt, prawie bez ruchu samochodowego. W Mokrem zatrzymuję się przy otwartym sklepie (nie było ich dużo na trasie). Kupuję wodę i loda. Jedząc loda rozmawiam ze starszym człowiekiem. Pyta o moją trasę. Na liczniku mam 99 km, do Krosna pozostało na oko 50-60. Przy okazji patrzę na zegarek i widzę, że jest dość późno. Trzeba wracać najprostszą drogą. Pytam jeszcze o odległość do skrzyżowania na Bukowsko, jakieś 10 km.
Mijam kolejne po Sanie malownicze zakole rzeki. Rzeka, kolej, starodawna linia telefoniczna i szosa muszą się zmieścić.
Za Wysoczanami zaczynają się tereny wysiedlonych po wojnie małych wsi. Na mapie pojawiają się nazwy w nawiasach (Kożuszne, Płonna), dawne PGR-y (Płonna i Karlików). Teren jest pofalowany, ze skomplikowanymi, niewysokimi grzbietami. Szosa ignoruje zawiłe doliny potoków i idzie po grzbietach i zboczach. Jest dużo niewielkich podjazdów i zjazdów. Mijają mnie grupki samochodów jadących do i z Bieszczad. Na grzbiecie po lewej kręcą się wiatraki.
Ostre słońce mocno przygrzewa prosto w twarz. Tak będzie aż do Krosna, i prawie aż do jego zachodu.
Mijam Bukowsko z festynem, już trzecim po Sanoku i Porażu. Kolejne wsie są bardziej zaludnione i rozbudowane. Pasie się dużo krów. Na wzgórzach nadal wiatraki.
Za Odrzechową przecinam odnogę zalewu na Wisłoku. Aby uniknąć czerwonej szosy do Krosna jadę ładnym zjazdem na Besko i szukam bocznych dróg wzdłuż linii kolejowej. Udaje mi się przemknąć spokojnymi drogami przez kilka wsi. Mijam znów wiatraki, całkiem blisko.
Wjazd do Krosna od Targowisk prowadzi przez kilka kilometrów zupełnie pustymi polami, bez żadnych zabudowań. Nagle pojawiają się jakieś zakłady i już jest miasto. Dobry wariant na wjazd czy wyjazd z Krosna na rowerze.
Dość łatwo odnajduję mój parking. Pakuję brudny rower i ruszam do domu. Słońce zachodzi i jeszcze przez jakiś czas świeci mi w oczy.
Poznałem ciekawe tereny na rower i może na turystykę pieszą. Musiałem odpuścić pasmo rozdzielające Niebieszczany i Bukowsko. Rozległe obniżenia między kolejnymi trzema pasmami Pogórza Bukowskiego też są ciekawe. Jest dużo widokowych odkrytych łąk, polnych dróg, miejscach po dawnych wsiach. Więcej pustych przestrzeni w porównaniu do okolic Tarnowa i Sącza.
To była rowerowa i intensywna niedziela. Tylko jeden dzień, ale dużo wrażeń.
Kategoria Na cały dzień