Ognisko - dojazd
d a n e w y j a z d u
33.80 km
5.40 km teren
02:18 h
Pr. śr.:14.70 km/h
Pr. max:0.00 km/h
Podjazdy:370 m
Rower:Matrix
Trasa: Tarnów - Skrzyszów - Szynwałd - Zalasowa (ok. 330 m) - Ryglice [droga na Galię Dln.] - Uniszowska (472 m) - grzbiet główny (ok. 490 m) - Las Olszyny - okolice os. Mościska
Pogoda: Bez chmur, później częściowe zachmurzenie i krótki deszcz; temp. 19-15°C; lekki wiatr W; średnia widoczność
Spontaniczny wyjazd na ognisko w lasach Brzanki. Późnym popołudniem zdecydowałem się jechać na ognisko do kolegów, którzy od rana kręcili się po Paśmie Brzanki. Pogoda była piękna, szkoda siedzieć w domu. Najpierw nawiązałem kontakt telefoniczny, z trudem bo tam brak zasięgu. Miałem mniej-więcej pojęcie gdzie ich szukać. Szybko się spakowałem. W Skrzyszowie zrobiłem szybkie, niezbędne zakupy. Masa roweru zwiększyła się w ten sposób o jakieś 7 kg, co odczułem w dalszej części wyjazdu.
Jazda doliną Wątoku i zjazd do Ryglic szły sprawnie. Obserwowałem obniżające się słońce. Z Ryglic jechałem łącznikiem do drogi z Bistuszowej na Brzankę. Po drodze mijam ładne domy, odkrywam cmentarz żydowski. Kiedyś muszę go zwiedzić. Zielone pola, domy, zalesione stoki pasma pięknie wyglądają w promieniach zachodzącego słońca. Na grzbiecie okazało się, że słońce jest jeszcze całkiem wysoko. Ale teraz przede mną wolniejsza, terenowa części trasy. Mozolnie podjeżdżam na grzbiet Brzanki. Trzy odcinki muszę niestety prowadzić. Może bez bagażu bym wyjechał, ale przy obecnej kondycji jest to wątpliwe. W końcu spocony docieram do skrzyżowania na grzbiecie.
Teraz będzie już łatwo, z góry... Nie do końca. Jadę drogami leśnymi według opisu kolegi. Drogi są rozjeżdżone, błotniste, z koleinami. Omijam niektóre odcinki lasem lub starą odnogą drogi. Na newralgicznym skrzyżowaniu mam skręcić w lewo. Są dwie takie drogi. Wybieram złą i zjeżdżam między dwa jary do połączenia potoczków. Robi się ciemno. Muszę wyjść z jaru na jego prawą stronę. Tam musi być dobra droga. Wyjście jest problematyczne, szczególnie z rowerem. Zbocze jest bardzo strome, pokryte liśćmi i mokrą gliną. Mam zwykłe buty i nawet bez roweru zjeżdżam w dół. Podchodzę w górę ponad najbardziej stromy odcinek. Dalej już jest lepiej. Ale trzeba jeszcze wyciągnąć tutaj rower. Jakoś się udało, ale to było na granicy możliwości. Oczywiście najpierw wyniosłem sakwę, później rower. Złożyłem je w całość i wyjąłem latarkę. Było prawie całkiem ciemno i zaczynał padać deszcz. W lesie aktywował się jakiś pohukujący ptak, robiąc nastrój.
Jechałem na wyczucie grzbietem wzdłuż jaru. Deszcz padał coraz mocniej. Nie wiedziałem gdzie szukać kolegów. Jakoś się dodzwoniłem. Byli w jarze, w jego dolnej części. Ale w którym miejscu odbić w dół? I czy są przede mną czy już pojechałem za daleko? Schowałem się pod jodłą, ubrałem kurtkę i czekałem aż dadzą jakiś znak. Rozmyślając nad możliwością przenocowania w lesie usłyszałem ich z daleka. Droga w dół odchodziła jakieś 100 metrów dalej. Do noclegu było około kilometra. Trochę zjeżdżałem w słabym świetle czołówki zgadując co jest pod kołami, resztę prowadziłem. Na koleinie na dnie dolinki prawie się przewróciłem. Gdy dotarliśmy na miejsce przestało padać, zaczęły pojawiać się gwiazdy i księżyc. Przy ognisku podsuszyłem się gasząc pragnienie. Miło spędziliśmy wieczór i dużą część nocy.
Okazało się, że rozerwałem spodnie na udzie. Pewnie przy wywrotce o kierownicę. Spodnie rowerowe chyba do wymiany...
Miał być tylko dojazd a wyszła konkretna akcja. Coś się działo...
Kategoria Dojazdy